Go to comments[...] absurdu__3
Text 4 of 12 from volume: Cztery ściany
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2018-02-20
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views682

Rudobrodego dogoniła sława.

Albo nazbyt podążał za otaczającą go famą ekscentryzmu.

Stosowany kapelusz nosił różowy, wdzianko koloru soczystej trawy, a żółte spodnie zdobiły generalskie, czarne lampasy, sugerujące trzema paskami kryptoreklamę i upodabniając go do osy. Nie jego wygląd budził jednak w ludziach, mającym z nim styczność, przerażenie, lecz upodobanie, jak głosiła legenda, do jadania na surowo mózgów pojmanych wrogów.

Dopiero gdy podeszli bliżej, spostrzegli, że wolna przestrzeń przy kapitanie w rzeczywistości taka nie jest, ale zajmuje ją trzymany za gardło klęczący człowiek.

— Mam to! Wszystko mam! — niemal rzęził. — Chcę tylko uczciwej zapłaty!

— Ocalisz żywota! — odezwał się Rudobrody. — Czyż to nie sowita zapłata...?! — James zaskoczony zarejestrował, że kapitan jest roztrzęsiony i najwyraźniej ciężko skacowany.

— Jeśli zginę, pan się niczego nie dowie! — zauważył rozpaczliwie klęczący.

— Hmm — rozmyślał przez chwilę pirat. — Faktycznie — przyznał. — Oczy...? — A te, pod naciskiem na gardło, który zaczynał być niekomfortowy już nie tylko na pokaz, zaczęły wychodzić na wierzch.

James patrzył na to z niepokojem, gdyż rysopis Humbaka, podany przez branki, idealnie pasował do duszonego. Jednocześnie zdążył już podejść na tyle blisko, że poczuł zapach obydwu. Mieszankę egzotyczną i swojską: cebuli, czosnku, fermentującego alkoholu i już dojrzałej uryny.

— Wejdźmy do środka! — wykrztusił Humbak.

— Hehehe...! — zabrzmiała odpowiedź, poparta przez podwładnych kapitana.

Z rechotu, dochodzącego spośród zgromadzonych oraz tychże wyglądu, James zorientował się, że w liczbie siedemnastu. Zaraz zresztą tłum zaczął się przerzedzać, pozostawiając przy negocjującej parze wyłącznie piratów. Tych i korsarzy, na których, z racji pozostania na miejscu i uzbrojenia, zbóje nie mogli nie zwrócić uwagi. Bosman jednak, widząc niepohamowanie rudego draba w morderczym instynkcie i obawiając się utraty celu wyprawy, postanowił im dopomóc na wszelki wypadek.

— Mamy do pogadania z tym panem — zakomunikował nonszalancko Rudobrodemu, wskazując Humbaka.

Nie tylko kapitana wprawił śmiałą odzywką w osłupienie, lecz i pozostałych piratów; tłumek gapiów nabrał szybkości w wycofywaniu się, a podwładni obejrzeli po sobie.

James parsknął zaskoczony- z podziwem, Jankins pociągnął nosem, eksponując złote zęby, Pytton swoje zacisnął, rozszerzając nozdrza niczym byk, szykujący się do szarży, a pozostali w skupieniu oczekiwali na odszczek piracki. Prócz wiadomej dwójki, której zachowanie bosmana w głowach się nie pomieściło.

— Przecież to...

— To Rudo...

— Wy myślita, że pan bosman o tym nie wie?! — przerwał ich biadolenie Meryl.

James stał najbliżej i szybko wydobył z głębi swego jestestwa, spokojne słowa wychowawcy o ufaniu intuicji i wychodzeniu niebezpieczeństwu na przeciw. Miał on w zwyczaju wbijać chłopcu do głowy swoje prawdy na każdym kroku i oprócz jednej cechy, udało mu się Jamesa solidnie do życia przygotować.

— Nic tak nie wybija pewnych siebie cwaniaków z rytmu — mawiał — jak zdecydowana reakcja. Staraj się zawsze uprzedzać ich działania.

Nie miał być to trening, ale chłopiec tak się właśnie zachował.

Rudobrody spurpurowiał, wypuścił z ręki Humbaka i sięgnął po kordelas. James ruszył mu natychmiast na spotkanie, w ruchu wydobywając pałasz i gdy już mieli się zetrzeć, w ostatniej chwili, wymijając zaskoczonego kapitana, w pełnym wdzięku tanecznym obrocie. Nie on był pierwszym Jamesa celem.

Trzysta sześćdziesiąt stopni później, stojący za kapitanem, nieco z boku, jego pierwszy oficer, zdążył już wyszarpnąć zza pasa pistolet. W chwili jego odbezpieczania końcówka ostrza pałasza rozpłatała mu krtań, a James, nie zatrzymując pędu, wpół obrocie, ciął po raz drugi. Tym razem całą głownią.

Manewr chłopca tak zdezorientował kapitana, że najprawdopodobniej nie zrozumiał nawet, że cięcie z półtora obrotu oddziela mu od tułowia głowę.

Potoczyła się, brudząc na szkarłat siwy bruk, a po trzech fikołkach, spadł z niej kapelusz.

— O jejku...! — zdziwiła się.

Z pozostałej szesnastki zareagowało prawidłowo trzech, sięgając po pistolety. Najbliższy pierwszego, Pytton, zarąbał go z wyskoku i z okrzykiem, straszliwym, dwuręcznym uderzeniem szabli, po którym głowa pirata rozpadła się na dwoje, a dwóch powalił Meryl gołymi rękoma. A pozostali? Można byłoby przypuszczać, że reszcie zabrakło odwagi albo obudził się w nich zdrowy rozsądek, lecz prawda była inna. Pozostali wyglądali, jakby oto właśnie i na ich oczach, Święty Jerzy odrąbał smokowi łeb.

I z tego powodu Jankins był niepocieszony. Zagwizdał tylko z podziwem.

— No, no, panie Madera! Nie tylko jęzor u ciebie ostry i sprawny! — zauważył zazdrośnie.

----------

Niestety. Już podczas wstępnego etapu akcji, zarówno Humbak, jak i dwaj pseudokorsarze, zniknęli w środku lokalu i James się na pierwsze wściekł.

— Wyciągnę go! — zaoferował podniecony.

— Nie, panie Madera, nie wyciągniesz — zastopował go bosman. — Wnętrza lokali są zdemilitaryzowane, a każda próba złamania prawa, kończy się stryczkiem albo uwięzieniem u doktora Morou. — Podrapał się po głowie, wyraźnie zafrasowany. — Skądinąd wiadomo, że Rudobrody i Morou pozostawali w zażyłości. Tak mi coś mówił kapitan. Tak może być chryja i lepiej będzie, jak wrócimy na statek.

— Słyszał go pan, bosmanie! — zaoponował James. — On chce te informacje sprzedać, a teraz nie ma komu. Spróbujmy z nim porozmawiać! — przekonywał.

— Wracamy na statek! — warknął bosman, zamykając dysputę. — Ale przedtem...

----------

— Kapitan jest twój! — oświadczył, wskazując bogato zdobione pistolet i sztylet Rudobrodego.

James wzruszył ramionami niechętnie, lecz nie zaoponował. Przykucnął, rozglądając się po gęstniejącym ponownie tłumie gapiów, z miną skazańca, któremu rozkazano okradać zwłoki. Nagle wstrzymał przegląd. Ujrzał ciemnowłosą, wyróżniającą się wyraźnie stonowanym strojem na tle innych, kobietę. Jakby na fotografii, wyciętą z tłumu i obrysowaną kolorową poświatą. Miała jakieś trzydzieści lat, bladą cerę i patrzyła na zwłoki z pogardą i ulgą, tuląc do siebie, zupełnie niepodobną nastolatkę.

Gdy ich oczy spotkały się, westchnęła, falując imponującym biustem, by zaraz uciec wzrokiem w popłochu i natychmiast zabierając się do odejścia. Za to młodsza, widząc tę krótką wymianę spojrzeń i zakłopotanie towarzyszki, uśmiechnęła się kpiąco do siebie pod noskiem, a do Jamesa puściła oko.

Odeszły. James pozostawał przez chwilę w przysiadzie, bezwiednie biorąc w ręce broń pirata, a wstał, dopiero gdy zniknęły za najbliższym rogiem.

— A sakiewka?! — rzucił nienawistnie szyderstwem jeden z piratów.

Chłopiec nieśpiesznie wetknął pistolet za pas, wydobył z pochwy sztylet i pochylając się, odciął rzeczony przedmiot. Następnie przemierzył kilka kroków, by podjąć z bruku kapelusz kapitana. Wrzucił doń sakiewkę i podszedł do pyskacza.

— Twoja też! — Czubek sztyletu dotknął jego krtani.

— I pozostałych! — dorzucił bosman. — Plus pierścienie, łańcuchy, zegarki i drobne z kieszeni! To was oduczy pyskowania korsarzom Jej Królewskiej Mości!

Korsarzom nie trzeba było tłumaczyć podtekstu rozkazu. W kilka chwil piraci, w większości ciągle zagapieni na głowę swojego kapitana, zostali rozbrojeni jak dzieci. Łatwiej, dzieci by zaprotestowały. A w nakryciu kapitańskiej głowy zaczęły lądować prywatne ich dobra.

----------

Prócz kilku sztuk, zabranych przez Birta i jego chłopców na pamiątkę, całość przejętej broni sprzedano na pniu i za dobrą cenę. Stojący w tłumie właściciel najbliższego sklepu myśliwsko-wojenno-wędkarskiego, sam to zaproponował i po krótkich targach odliczał do kapelusza monety, posyłając pomocnika po transport. Ten zjawił się po kilku minutach meleksem, oszczędzając korsarzom konieczności zaniesienia towaru na miejsce zbytu, a piratom pozwolono na zabranie ciał i odejście do portu.

Przybici, odczuwający skutki wczorajszej libacji, przyjęli to z wdzięcznością, nie odgrażając się nawet. Wspomnieli jedynie na odchodnym, że zamówią w drukarni klepsydry i będzie można się z nich dowiedzieć, kiedy odbędzie się uroczysty, morski pochówek „Postrachu Oceanów`.

----------

Całe zdarzenie nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby nie dotyczyło sławnego Rudobrodego. Lecz właśnie w związku z tym faktem, po odejściu piratów zostali wręcz zaatakowani przez poklepujących ich, najwyraźniej rozradowanych mieszczan. Cała ekipa, a James szczególnie, musieli się opędzać od wiwatującego motłochu i siłą rzeczy wylądowali, uciekając, w środku „Najsłodszej Kurtyzany`.

Bosman, jako jedyny, był tym faktem niepocieszony.  Albo, jako jedyny, wiedział o zagrożeniach czyhających w tym miejscu, gdzie broń musieli oddali co do sztuki. Pocieszała go jedynie obecność Meryla, z którego pozostali naigrawali się, że na dobrą sprawę powinien zostać na haku w szatni. Po tym, mogli wkroczyć na salę.

Miała niesamowity wystrój wnętrza wojennego okrętu, z trzema masztami, oplecionymi kręconymi schodami. Przy czym szlak został stanowczo wytyczony, gdyż po fokmaszcie wędrowały roześmiane parki w drodze na wyższe kondygnacje, a po bezanmaszcie schodziły na dół. Oni przeszli obok grota.

Dostojna kierowniczka sali zaprowadziła ich do jednej z wnęk nazywanych kajutami. Usytuowane przy ścianach, odgrodzone po bokach przepierzeniem od innych, mieściły wewnątrz stół z dwoma rzędami miękkich siedzisk. Te zostały rozmieszczone tak, aby goście mogli wygodnie rozsiąść się i widzieć bez zadzierania głów, co dzieje się na wysokości kilku metrów grotmasztu. A tam, na platformie z pleksiglasu, dokonywała na rurze ekwilibrystycznych cudów, powabna, ledwie muśnięta odzieniem, tancerka.

Z Jamesa, do którego zaczęła docierać waga wydarzeń sprzed lokalu, powoli odpływała adrenalina. Nagle zadumany, aż podskoczył, a co towarzysze, znający knajpę z wizyt bądź opowieści, skwitowali śmiechem, gdy na koniec stołu przy samej ścianie, opadła najprawdziwsza osłona okienka działowego. Z tą różnicą, że zamiast złowrogiej lufy ukazała się w nich blond główka, uroczo uśmiechniętej kelnerki.

— Witamy w najlepszym domu w Port Rym...pał... — Kolejna dziewczyna puściła oko do Jamesa, stawiając na stole metalową tacę z ośmioma czarkami. Otaczały pękatą flaszę rumu. Przesunęła aperitif poza drzwiczki. — Oto karta. — Położyła rzeczoną obok. — Proszę wybrać i zapukać! — Okienko zamknęło się.

— Ani się ważcie! — zawarczał Birt, a gdy podwładni nie wykonali żadnego fałszywego ruchu, dopowiedział: — Jesteśmy na służbie! — Nadal nie było odzewu. — No dobra. Po jednym...

----------

Jako że posiadali różowy kapelusz, nie żałowali sobie. Homary, kawior, kaczka nadziewana truflami oraz słodkie torciki `Mniamciuś`, z najdroższej cukierni na południowej półkuli. Każdy dostał z karty, co zechciał, oprócz większej ilości trunku i:

— Towarzystwa - 5 szt. srebra (napiwek wliczony w cenę) za godzinę. — Nikt.

Oraz:

— Towarzystwa 24h - 5 szt. złota (napiwek mile widziany) — Tym, co bosman zaczął rozważać za słuszne rozwiązanie, miał delektować się jedynie Madera.

Czuł dyskomfort i brzemię odpowiedzialności, zostawiając chłopca bez wsparcia, ale przypomniał sobie zaraz, co ten dzieciak zrobił przed lokalem i kto go uczył.

— Znajdź go i skłoń do współpracy — mówił na odchodnym. — I pamiętaj, że zostajesz tu sam i bez broni. Zabieramy całą na okręt, bo w razie draki i tak ci jej nie oddadzą. A w razie, gdyby... — Tu nastąpiło długie i dosyć skomplikowane wyjaśnienia dwóch dróg odwrotu. Ze wskazaniem punktów odbioru, by w razie kłopotów mógł dotrzeć o świcie poza miasto. Jedno, na wysokości nocnego kotwicowiska dla okrętu, drugie, po przeciwnej stronie wyspy.

James zapamiętał wszystko. Jako jedyny nie pozwolił sobie nawet na pół czarki rumu.

----------

Cdn.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media